
Cześć,
Dzięki że zaglądasz na naszą stronę i chcesz dowiedzieć się kto stoi za tymi wszystkimi historiami opisanymi na blogu “Wędrujące Kamienie”.
Kamień od wielu pokoleń
Może zacznę od wyjaśnienia skąd wzięła się taka a nie inna nazwa naszego bloga, skoro kamienie raczej nie kojarzą się z dalekimi podróżami. No cóż, jak to w życiu bywa – i co zostało już zresztą udowodnione przez najznamienitszych psychologów – wszystkiemu winni są rodzice, a dokładniej mówiąc – ojciec… A właściwie, w tym przypadku to chyba bardziej nawet dziadek, lub też jego ojciec, czy też jego dziadek…
A było to tak… Gdy się urodziłem, według mnie całkiem niedawno zresztą, mój ojciec – zgodnie z panującym w Polsce zwyczajem – obdarzył mnie swoim nazwiskiem “Kamiński”. I tak spokojnie sobie żyłem, nie przeczuwając zbliżającej się zmiany, aż do momentu pójścia do podstawówki, w której ulubioną zabawą było wymyślanie ksywek i przezwisk.
Jak możecie się domyśleć, od nazwiska „Kamiński” już bardzo, ale to bardzo blisko do ksywki “Kamień”. I świetnie! Czyż nie jest to wspaniała ksywka? Przecież każdy chłopak chce być twardy jak kamień… I ja też chciałem, ale niestety mój starszy brat do szkoły oczywiście poszedł przede mną, więc jako pierwszy zgarnął tak wspaniałą ksywkę.
Zawsze mu jej zazdrościłem, gdyż ja – jako ten młodszy z Kamińskich – dostałem ksywkę “Mały Kamień”. Nie musisz być geniuszem, żeby zrozumieć różnicę…
Niemniej jednak teraz, w czasach zmian technologicznych i postępu cywilizacyjnego oraz z uwagi na fakt, że mój starszy brat nie pisze własnego bloga – niniejszym zawłaszczam sobie miano “Kamienia”… Nie ma już „małego Kamienia”. Jest tylko „Kamień”… Uff, mój psychoanalityk, którego zresztą nigdy nie miałem, byłyby ze mnie dumny. Cóż za wspaniałe rozliczenie się z przeszłością…
A swoją drogą zgadnij jaką ksywkę w szkole dostał mój najstarszy syn Krzysiek, oraz jego młodszy brat Grzesiek. Potrzebujesz podpowiedzi? Historia lubi się powtarzać…
„Sweet little sixteen”
A teraz kilka słów o wędrowaniu, czy też – bardziej precyzyjnie – o wspólnym wędrowaniu z dziewczyną, której jeszcze wam nie przedstawiłem. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie fakt, że w pierwszych paragrafach pisałem o historii Kamieni i zdążyłem dojść dopiero do podstawówki. A będąc w podstawówce, żyłem jeszcze w stanie całkowitej nieświadomości, gdyż nie wiedziałem z kim będę podróżować przez resztę życia.
Ta świadomość przyszła „znacznie” później… Po skończeniu podstawówki, musiały minąć jeszcze całe długie dwa lata, zanim wyjechałem z dziewczyną o imieniu Dominika na pierwszą wspólną daleką podróż na Syberię nad jezioro Bajkał i zrozumiałem, że ta pierwsza licealna miłość może być zarazem tą ostatnią. Dominika miała wtedy 16 lat i sama śpiewała o sobie „sweet little sixteen”… Ja, starszy o całe dziewięć miesięcy, byłem już oczywiście dorosły. W sensie metaforycznym – z tej podróży wciąż jeszcze nie wróciliśmy, gdyż nasza wspólna podróż przez życie wciąż trwa i trwa, choć minęło już 25 lat. A wydaje się jakbyśmy przed chwilą zdali maturę…
Będąc w liceum, poznaliśmy ludzi zakochanych w podróżowaniu, którzy jako nauczyciele młodzieży, chcieli pokazywać nam świat nie tylko z książek na lekcjach geografii, czy historii. Jeden z historyków z naszego liceum – Tomasz Stryjek – nie bał się wziąć grupki 20 nastolatków i wywieźć ich na drugi koniec świata, gdzieś daleko za górami Ural, do środka Azji nad jezioro Bajkał i w Góry Bajkalskie. Wtedy wydawało mi się to takie proste. Teraz – jako rodzic – zastanawiam się jakim ogromnym optymistą i marzycielem musiał być ten człowiek. Jeżeli chciał zobaczyć Bajkał, to znacznie uprościłby sobie życie jadąc tam samemu. Ale jemu jednak zależało, żeby dzielić się swoimi odkryciami z młodzieżą, za której edukację czuł się odpowiedzialny.
Mój ojciec także musiał mieć ten sam romantyzm w sercu, kiedy będąc na stypendium naukowym w Ameryce zaprosił swoją żonę i dwóch synów (czyli małego i dużego Kamienia) na 6 tygodniowe wakacje na Florydzie, za które zapłacił kilka tysięcy dolarów. W tamtych czasach, za kilka tysięcy dolarów można było w Polsce przeżyć kilka jeżeli nie kilkanaście lat. A jednak moi rodzice zdecydowali się na wspólne rodzinne wakacje na Florydzie, żebyśmy mogli zobaczyć świat, o którym w Polsce – w tamtych czasach – nie można nawet było czytać. Czy była to życiowo mądra decyzja? Nie mi to osądzać. Ja jestem im wdzięczny za pokazanie mi, że doświadczanie świata ma znacznie większą wartość, niż kupowanie rzeczy materialnych…
Wszystkiemu winni są rodzice…
I znowu wychodzi na to, że wszystkiemu “winni” są rodzice. To oni najlepiej potrafią zaszczepić w sercach swoich dzieci pragnienia i ciekawość poznawania świata. To oni najlepiej potrafią pokazać jak bardzo świat jest różnorodny i że każdy ma prawo być inny, wyznawać swoją religię, pielęgnować własne tradycje i wartości. W moim odczuciu, właśnie podróże pozwalają nam dostrzec wartość w odmienności innych a nie w walce o podporządkowanie ich, tak aby pasowali do naszego światopoglądu. Niestety ludzie mają naturalną skłonność do podziałów, jedni zawsze chcą się czuć lepsi od tych „innych”. Mam wrażenie, że podróże otwierają oczy, że nie ma „nas” i „ich”, że tak naprawdę w każdej kulturze jest coś wspaniałego i że zrozumienia świata można nawet uczyć się od mniejszości etnicznych takich jak Aborygeni, którzy na swojej ziemi wciąż jeszcze żyją według zasad sprzed tysięcy lat.
Wraz z Dominiką mieliśmy szczęście dotrzeć do różnych zakątków świata. Wspólne poważne podróżowanie zaczęliśmy po rozpoczęciu pracy zawodowej, kiedy pierwsze pieniądze przeznaczaliśmy na wakacyjne podróże, a dopiero to co pozostało na rzeczy materialne. Na wakacjach podróżowaliśmy do różnych ciekawych zakątków świata. Począwszy od spędzenia miesiąca miodowego w parkach narodowych w Ameryce, poprzez wyprawę do Machu Picchu w Peru, czy też na archipelag wysp Los Roques w Wenezueli, a skończywszy na wyprawie do norweskich fiordów. Muszę przyznać, że była to droga lekko pod prąd. Gdy nasi rówieśnicy kupowali mieszkania, my planowaliśmy dokąd pojedziemy na wakacje. Ale jakoś szczęście się do nas zawsze uśmiechało i zamiast kupienia mieszkania prosto po studiach, kilka lat później – kiedy zawodowo zdążyliśmy osiągnąć pierwsze sukcesy – wzięliśmy większy kredyt i od razu zbudowaliśmy dom rodzinny na przedmieściach Warszawy. Można powiedzieć, że dom budowaliśmy nie we dwójkę, ale w trójkę, gdyż był już wtedy z nami nasz pierwszy syn – Krzysiek, który spędził wiele godzin w samochodzie jeżdżąc z nami od jednego sklepu z materiałami budowlanymi do drugiego i „pomagał” wybierać kafelki do łazienki, parkiet na podłogę i farby na ściany.
Półtora roku po wprowadzeniu się do domu – dokładnie w dniu wigilii Bożego Narodzenia, przyszedł na świat drugi nasz syn – Grzesiek i już w wieku 6 miesięcy dołączył do grupy Wędrujących Kamieni. W naszą pierwszą wspólną wyprawę w konfiguracji 2 + 2 wybraliśmy się stosunkowo blisko Polski, czyli do Włoszech na Sycylię. Następnego roku pojechaliśmy na wakacje rodzinne na Sardynię. Był to pierwszy i ostatni raz kiedy skorzystaliśmy z oferty firm turystycznych oferujących tzw. pakiet „all inclusive”. Okazało się, że ustawienie planu wyjazdu pod trzy posiłki dziennie ma się nijak do tego co chcieliśmy robić podczas wakacji, czyli zwiedzać wyspę. Skończyło się na tym, że pomimo opłaconych posiłków w ośrodku i tak jeździliśmy po Sardynii, jedliśmy obiady i kolacje w lokalnych restauracjach i wracaliśmy do hotelu jak już wszyscy goście z pełnymi brzuchami wracali z kolacji.
Pierwszą, dalszą rodzinną wyprawę zorganizowaliśmy, gdy Grzesiek miał cztery lata. Na trzy tygodnie wyjechaliśmy do Tajlandii. Na razie nie będę zdradzać szczegółów tego wyjazdu, gdyż mam w planach po kolei opisać nasze wspólne rodzinne wakacje cofając się od ostatnich do pierwszych wakacji.

Czas na marzenia
Moim marzeniem jest zbudowanie społeczności rodziców, którzy mając małe lub nieco starsze dzieci powszechnie zwane nastolatkami, chcą wykorzystać te kilka tygodni corocznej przerwy od pracy zawodowej, aby całą rodziną wybrać się na wakacje i pokazywać dzieciom świat, równocześnie samemu dobrze się bawić i przeżywać wakacyjne przygody. W moim odczuciu wakacyjna przygoda to nie wyjazd co roku w to samo miejsce, w którym od lat nic się nie zmienia. Nie jest to także wyjazd do luksusowego hotelu czy kurortu, w którym wszystko podsuwają Ci pod nos i o nic nie musisz się martwić.
Przygoda to wyprawa w nieznane, gdzie plan wyprawy ułożyłeś samodzielnie czytając przewodniki, czy też blogi o podróżach. Przygoda to wyzwania, którym będziesz musiał sprostać i niespodzianki, które Cię spotkają. Przygoda to ludzie, których spotkasz i nieskalane cywilizacją krajobrazy, którymi się zachwycisz, a także miejsca w których będziesz spać – raz będzie to duży i wygodny dom z basenem a innym razem namiot rozbity na dachu samochodu terenowego.
Jako mężczyzna i ojciec mam też nadzieję zachęcić innych mężczyzn, aby częściej brali planowanie wakacji w swoje ręce i wychodzili na spotkanie przygodzie. Ostatnio widzę, że często to w sercach kobiet jest więcej chęci do rodzinnej wakacyjnej przygody, a my mężczyźni przyjmujemy postawę lwów… Położyć się i odpocząć… Przecież jesteśmy tak zmęczeni pracą, że należy nam się totalne lenistwo podczas wakacji… Problem polega na tym, że po kilku dniach takiego lenistwa zaczynamy się nudzić i chcemy wracać do pracy… I nici z przygody…
Na stronach tego bloga opiszę nasze rodzinne wakacyjne wyprawy do Tajlandii, na Azory, do USA, Kostaryki, Brazylii i Australii. Wszystkie wyprawy odbyliśmy w komplecie z dzieciakami i wszystkie stanowiły niezłą zabawę zarówno dla chłopaków jak i dla nas, rodziców. Chodź oczywiście nie wszystko szło jak po maśle, teraz wspominamy nawet te nieprzyjemne wydarzenia z uśmiechem na ustach. Jak się chwilę zastanowić, to czyż nie jest to śmieszne, że w Tajlandii do domku dla nowożeńców dojechaliśmy autostopem na przyczepie jeepa, który przewoził zużyte opony? Nasz taksówkarz niestety nie miał czasu dowieźć nas na miejsce – musiał już wracać do domu, gdyż zrobiło się późno, więc wysadził nas przed przeprawą promem na wyspę i odjechał…
Kończąc historię „o nas”, życzę Wam wielu ciekawych wakacyjnych wypraw. Do usłyszenia na wirtualnych kartkach niniejszego bloga. I kto wie, może kiedyś uda nam się spotkać w jakimś ciekawym zakątku świata…
Pozdrawiam,
Tomasz Kamiński (KAMIEŃ)
P.S. Jeżeli także marzysz o egzotycznych podróżach i chcesz mieć swój udział w propagowaniu idei rodzinnego podróżowania, to chciałbym poprosić Cię o założenie profilu podróżnika na naszym portalu. Wybierz rodzaj członkowstwa, który najbardziej odpowiada Twojej roli w świecie podróży. Nie zajmie Ci to więcej niż 3 minuty.
Zacznijmy już dziś wspólnie tworzyć społeczność rodziców, którzy pokazują dzieciom ten niezwykle fascynujący świat, w którym żyjemy.